Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do wieczora. Klub jego zamknięty, na czas letnich porządków; towarzysze jego z zarządu — na letnich rozjazdach, nic więc nie ciągnęło go do City. Juna chciała, żeby wyjechał; sama jednak nie mogła mu towarzyszyć, ponieważ Bosinney pozostawał w Londynie.
Dokąd wszelako miałby sam pojechać? Nie mógł przecież puścić się w samotną podróż zagranicę! Przeprawa przez Kanał źle się zawsze odbija na jego wątrobie, zresztą nienawidził włóczenia się po hotelach. Roger przebywał w jednym z zakładów hydropatycznych — ale on, Jolyon, nie może przecież teraz, w tym wieku, zacząć bawić się w podobne rzeczy! Zresztą wszystkie te sanatorja — to oczywista blaga, zamydlanie oczu!
Rozumowaniem podobnem starał się ukryć przed samym sobą własne zgnębienie. Bruzdy, żłobiące jego policzki, pogłębiły się, oczy jego patrzyły z większą z dnia na dzień melancholją, niesamowicie rażącą na jego surowej zawsze, spokojnej twarzy.
Tego zatem popołudnia puścił się w drogę przez St. John’s Wood w złotej poświacie zachodzącego słońca, pstrzącego blaskami swojemi kępy drzew akacjowych, które zieleniły się przed każdym małym domkiem, zdając się stać na straży mikroskopijnych ogródków. Jadąc, rozglądał się dokoła z zaciekawieniem, jako że była to dzielnica, której granic nie przestępował żaden z Forsytów bez jawnego lekceważenia i tajonej ciekawości.
Dorożka jego zatrzymała się przed niewielkim domkiem, pomalowanym na poszarzały ze starości żółty kolor, zdradzający, że od wielu lat nie tknął jego murów pędzel malarza. Wyglądał zwiejska ze swojemi sztachetami i furtką, służącą za wejście.
Stary Jolyon wysiadł, zachowując najzupełniejszy spokój; jego masywna głowa ze zwisającemi wąsami i sterczącą do góry szczotką siwych włosów pod nadmiernie