Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chać z nami do Hurlingham? Ani też nie bywasz dość często w teatrze? W twoim wieku powinnoby cię bawić to wszystko. Jesteś przecież taka młoda!
Wyraz zadumy pogłębił się na twarzy Ireny; milczenie jej zaczęło drażnić Jamesa.
— Zresztą nie mam pojęcia o tem, co się u was dzieje. Nikt mi o niczem nie mówi — rzekł. — Soames powinienby chyba umieć dbać o własne sprawy. Jeżeli sam nie potrafi sobie poradzić, ani ja, ani nikt inny nie przyjdzie mu z pomocą — tyle chciałem powiedzieć...
Gryząc w zakłopotaniu paznogieć wskazującego palca, rzucił ukradkiem zimne, ostre spojrzenie na milczącą wciąż synowę.
Wzrok jego spotkał się z utkwionem w niego spojrzeniem jej oczu, tak ciemnych i przepastnych, że zawahał się i umilkł zakłopotany. Na czoło wystąpiły mu drobne kropelki potu.
— No, trzeba mi już iść — bąknął po krótkiej pauzie i w chwilę potem wstał, jakgdyby lekko zdziwiony, że synowa go nie zatrzymuje. Podał na pożegnanie rękę Irenie, nie broniąc jej odprowadzenia go do drzwi, a potem aż na ulicę. Nie, nie potrzeba mu dorożki, woli iść pieszo, niech Irena pożegna za niego Soamesa, a jeśli będzie miała ochotę zabawić się, zawiezie ją którego dnia do Richmond.
Wrócił do domu i odrazu, wszedłszy do sypialni, zbudził żonę z pierwszego snu, jakiego zaznała od dwudziestu czterech godzin, aby jej powiedzieć, że — jego zdaniem — u Soamesów zaczyna dziać się niedobrze; na ten sam temat rozwodził się przez pół godziny jeszcze, aż wreszcie oświadczywszy, że ze wzburzenia nie zmruży napewno oka, odwrócił się na drugi bok, poczem zaraz rozległo się donośnie jego chrapanie.
W domu na Montpellier Square Soames, wyszedłszy z pokoju z obrazami, stanął niepostrzeżony na górnym