Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może właśnie pan Bosinney jest pierwszorzędnym architektem!
James wstał i zwrócił się do niej.
— Widzę — rzekł — że wy wszyscy młodzi trzymacie ze sobą; zdaje się wam, że zjedliście wszystkie rozumy, że znacie się najlepiej na każdej rzeczy.
Prostując przed nią swoją wysoką, szczupłą postać, podniósł palec do wysokości jej piersi, jakgdyby wydając wyrok potępienia na jej urodę.
— Tyle tylko mogę powiedzieć, że cała ta brać artystyczna, czy jak się tam oni sami mianują, to ludzie niezmiernie mało zasługujący na zaufanie, mogę ci też tylko poradzić, abyś starała się mieć z nimi jak najmniej do czynienia.
Irena uśmiechnęła się. W napiętym łuku jej warg dziwne tkwiło wyzwanie. Zdawała się nie mieć już poprzednich dla teścia względów. Pierś jej wznosiła się i opadała, jakgdyby w gniewnem podnieceniu, ściągnęła ku sobie spoczywające na poręczach fotela ręce, aż spotkały się wzajem końce jej palców; ciemne jej oczy wpiły się z nieopisanym wyrazem w twarz gościa.
Spłoszony tym wzrokiem wpatrzył się James ponuro w mozajkę posadzki.
— Muszę ci powiedzieć, co myślę — rzekł. — Szkoda, że nie masz dziecka, o które musiałabyś troszczyć się i którem musialabyś się zająć!
Wyraz głębokiej zadumy ściągnął nagle rysy młodej kobiety, tak że James nawet zauważył skamienienie całej jej postaci pod miękką powłoką jedwabiów i koronek jej stroju.
Przeraził go efekt wypowiedzianych przez niego samego słów, i, wzorem większości mężczyzn, nieodznaczających się wielką odwagą, próbował znaleźć usprawiedliwienie dla siebie w szukaniu nowej zaczepki.
— Za mało dbasz o rozrywki. Dlaczego nie chcesz je-