Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie! Nie zapomniał. Miał żywe wspomnienie we własnym domu. Spojrzał na Noel, siedzącą naprzeciw. Jakież podobne miała oczy! — Ciekawym, jak Leila dziś wygląda — pomyślał. — Trzeba być miłosiernym. Ten człowiek umarł. Od dwóch lat pielęgnuje rannych. Musiała się bardzo zmienić. I ja chciałbym ją naturalnie zobaczyć. Pójdę do niej. — Spojrzał ponownie na Noel. Dopiero wczoraj wznowiła swą prośbę, by jej pozwolił uczyć się pielęgniarstwa.
— Pójdę dziś obejrzeć pewien szpital, Nolli — rzekł. — Jeżeli sobie tego życzysz, mogę zasięgnąć informacji. Obawiam się, że będziesz musiała zacząć od zmywania naczyń.
— Wiem o tem. Zgodzę się chętnie na każdą robotę, byle zacząć.
— A więc dobrze. Postaram się załatwić ci to. — Powrócił znów do swego śniadania.
Głos Noel wyrwał go z zamyślenia.
— Czy bardzo odczuwasz wojnę, tatusiu? Czy cię boli tu? — Położyła rękę na sercu. — Może nie, bo ty przecież żyjesz napół w innym świecie, prawda?
Słowa: — Niech Bóg zabroni, — cisnęły mu się na usta; nie wypowiedział ich; dotknięty i zaskoczony odłożył łyżkę. Cóż to dziecko mogło przez to rozumieć?
Nie odczuwał wojny! Uśmiechnął się.
— Wierzę, że mam możność być ludziom czasami pomocnym, Nolli — rzekł i uświadomił sobie, że dał odpowiedź na własne myśli, nie na słowa córki. Skończy! szybko śniadanie i wyszedł w pośpiechu. Poszedł naprzełaj przez plac, miną! dwie tłumne ulice, kierując się ku wschodniej części miasta do swego kościoła. Na tle zamieszania i ruchu tych ulic jego czarno odziana postać i poważna twarz z vandyck‘owską brodą robiła dziwnie obce wrażenie, niby żywa pozostałość minionej