Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niejeden tłum w moim zawodzie i mam o nim jak najgorsze wyobrażenie. Tłum to najdziksza, najbardziej niszczycielska rzecz na świecie. Tłum jest, jak szalona kobieta z opaską na oczach, a nie można sobie wyobrazić czegoś bardziej niebezpiecznego. Ci Niemcy, zdaje się, zawsze idą tłumem. Słuchają co im każę ich cesarz Wiluś i cała ta krwiożercza zgraja, i nigdy nie zastanowią się nad tem wszystkiem sami.
— Przypuszczam, żeby ich rozstrzelano, gdyby się zastanawiali.
— Ano tak — rzekł policjant z namysłem. — Doprowadzili bezwątpienia dyscyplinę bardzo daleko. Jeżeli panienka chce znać moje zdanie — zniżył głos, tak że szept jego ginął prawie w rzemieniu, wiążącym czapkę — niebawem i my nie zostaniemy za nimi w tyle. Te wszystkie rzeczy, których musimy teraz bronić, to już doprawdy nie żarty. Bronić miasta przed światłem, ulic przed ciemnością, obcokrajowców, sklepów obcokrajowców, Belgów, brytyjskich żon, żołnierzy przeciw kobietom, kobiet przeciw żołnierzom, Partji Pokoju, koni przeciw okrucieństwu i od czasu do czasu jakiego ministra kolonjalnego; a teraz mamy na dodatek jeszcze tych, co odmawiają służby wojskowej. Niech panienka pomyśli — nie podnieśli nam nawet naszej pensji; niema wojennych dodatków dla policji. Według mnie jest tylko jeden dodatni wynik wojny: włamywaczy niema. Dobrze, ale poczekamy tylko trochę, a zaraz będzie ich, jak grzybów po deszczu, jakem Harris.
— Pan musi prowadzić nadzwyczaj denerwujące życie — rzekła Noel.
Policjant spojrzał na nią bokiem, nie zniżając twarzy, tak, jak to tylko policjant potrafi i rzekł pobłażliwie:
— Widzi panienka, myśmy do tego już przyzwyczajeni. Niema nic denerwującego w tem, do czego się