Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żadnego, sir.
— W takim razie nie dojdziemy do porozumienia, Jerzy.
— Myślę, że nie dojdziemy. Kiedy z tobą mówię, sir, mam zawsze wrażenie, że walczę z człowiekiem, który ma jedną rękę związaną na plecach.
— A ja znów mam wrażenie, że dyskutuję z człowiekiem, ślepym od urodzenia.
A mimo to dyskutowali niejeden raz jeszcze od tego czasu; ale zawsze na twarzach ich pojawiał się ten dziwny uśmieszek; poważali się jednak wzajemnie i Pierson nie sprzeciwiał się małżeństwu córki z tym heretykiem, gdyż wiedział, że Jerzy jest szlachetnym i godnym zaufania człowiekiem. Ślub odbył się, nim ręka Laird‘a się wygoiła, tak, że młodzi przeżyli jeszcze jeden miodowy miesiąc, nim Jerzy powrócił do Francji, a Gracja do swego szpitala w Manchester. Od tego czasu spędzili razem jedynie dwa tygodnie w lutym.
Po południu Jerzy poprosił o buljon, wypił go i rzekł:
— Muszę coś powiedzieć twemu ojcu.
Ostrzeżona bladością jego uśmiechniętych ust, Gracja odparła:
— Powiedz mnie najpierw, Jerzy.
— Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę, Graci? a więc — niema niczego po drugiej stronie. Widziałem sam; otchłań czarna jak smoła.
Grację przebiegł dreszcz.
— Wiem. Powiedziałam to ojcu w nocy, kiedyś leżał nieprzytomny.
Uścisnął jej rękę i rzeki:
— Ja mu też chcę powiedzieć.
— Tatuś powie, że w takim razie życie nie ma celu.
— A ja twierdzę, że ma wtedy jeszcze większą wartość, Graci. Jak my je cudownie umiemy marnować — my, małpo-anioły. Kiedyż nareszcie staniemy się ludź-