Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prowadził na kanapę, skąd mogła widzieć swego chorego męża.
— Jeżeli on umrze, tatusiu — szepnęła.
— To umrze za Ojczyznę, kochanie, tak samo, jak nasi żołnierze.
— Wiem, ale to nie jest żadne pocieszenie. Siedziałam tu i patrzyłam na niego cały dzień; myślałam, że ludzie będą potem tak samo źli — może gorsi. Świat się w niczem nie zmieni.
— Musimy wierzyć, że będzie inaczej. Pomódl się, Gracjo.
Gracja zaprzeczyła ruchem głowy.
— Gdybym mogła wierzyć, że świat — gdybym mogła w cośkolwiek wierzyć! Nie mam już siły, tatusiu; nie wierzę nawet w przyszłe życie. Jeżeli Jerzy umrze, nie spotkamy się już nigdy.
Pierson patrzał na nią bez słowa, przerażony.
Gracja ciągnęła dalej:
— Kiedyśmy ostatni raz rozmawiali ze sobą — gniewałam się na Jerzego, bo się śmiał z mojej wiary; teraz, kiedy mi doprawdy trzeba tej wiary, czuję, że on miał rację.
Pierson rzekł z drżeniem w głosie:
— Nie, nie, drogie dziecko; jesteś poprostu wyczerpana. Bóg w swem miłosierdziu odda ci wiarę.
— Niema Boga, tatusiu.
— Dziecko najdroższe, co ty mówisz?
— Niema Boga, któryby mógł nam pomóc. Czuję to. Gdyby istniał Bóg, któryby brał udział w naszem życiu, któryby mógł zmienić cośkolwiek bez naszej woli, któryby znał nasze uczynki i dbał o nie — nie pozwoliłby, żeby świat szedł takim torem.
— Ależ, drogie dziecko, Jego zamiary są niezbadane. Nie wolno nam mówić, że nie powinien czynić tego, czy owego, nie powinniśmy dociekać do jakich zdąża celów.