Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sa, a ponieważ czuł, że żołnierz chce, żeby coś powiedział, rzekł cicho:
— Wszyscy doznajemy przykrości od łudzi, których kochamy. Im bardziej kogoś kochamy, tem bardziej sobie wszystko bierzemy do serca, prawda? Miałem sam wielkie zmartwienie z moją córką wczoraj wieczór.
— Juści — rzekł żołnierz. — Co racja to racja. Zaraz się pogodzimy z żoną. Chodźże, stara.
Pierson za gazetą usłyszał odgłosy pojednania — wyrzuty, że ktoś kogoś zaprosił na kieliszek, całusy, przyjacielskie klapsy, wymówki. Kiedy w Bristol wysiadali, żołnierz uścisnął mu mocno rękę, ale kobieta ciągle jeszcze patrzyła na niego z nienawiścią. Pierson pomyślał sennie: — Wojna! Każdemu się daje we znaki. — Do przedziału wtłoczyło się mnóstwo żołnierzy. Przez resztę drogi starał się zajmować jaknajmniej miejsca.
Kiedy w końcu przybył do domu, spotkał się z Gracją w hallu.
— Stan ciągle taki sam. Lekarz mówi, że za kilka godzin będzie się już wiedziało. Jakiś ty kochany, żeś przyjechał. Musisz być zmęczony, taki upał. Źle się stało, żem ci zepsuła wakacje.
— Drogie dziecko! Jakże możesz — Czy mam pójść do niego na górę?
Jerzy Laird leżał ciągle jeszcze nieprzytomny. Pierson stał i patrzał na niego pełen współczucia. Jako duszpasterz był dobrze obeznany z chorobą i umieraniem. Doświadczył też już sam, jak bezwzględna jest śmierć. Śmierć! Najpospolitsza rzecz na świecie — teraz pospolitsza, niż życie! Ten młody lekarz musiał widzieć niejednego umierającego w ciągu ostatnich dwu lat i niejednego zapewne uratował od śmierci; a teraz leżał powalony, niezdolny ruszyć palcem, by ocalić samego siebie. Pierson spojrzał na córkę; co za silna, obiecująca para młodych istot! Otoczył ją ramieniem i po-