Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O, nie tylko; pomaga nam wygrać wojnę.
Wargi starej pani poruszyły się w kącikach; nie odpowiadała. — Głucha! — pomyślał.
— Czy nie mogłaby mi pani powiedzieć, czy pani zna moich przyjaciół, lekarza Laird’a, jego żonę i pannę Pierson?
Staruszka zachichotała cichutko.
— O, tak! Piękna panienka; samo życie. Siadywała tu ze mną. Prawdziwa przyjemność patrzeć na nią; miała takie olbrzymie oczy.
— Dokąd oni się przenieśli? Czy pani nie mogłaby mi powiedzieć?
— O, nie mam pojęcia.
Słowa te podziałały na Forta, jak zimny tusz. Chcial zawołać: — Niech pani przerwie na chwilę! Muszę wiedzieć! Cale moje życie zależy od tego! — Ale brząkanie drutów odpowiedziało: — A moje życie zależy od tego, by nie przerywać roboty.
— Siadywała tam; zupełnie cicho, zupełnie cichutko.
Fort spojrzał na ławkę pod oknem. A więc tam siadywała, zupełnie cicho.
— Cóż to za straszna wojna! — rzekła stara pani. — Czy pan był na froncie?
— Tak.
— Pomyśleć tylko o tych wszystkich młodych dziewczętach, które nigdy nie będą miały mężów! To doprawdy okropne.
— Tak, — rzekł Fort. — To okropne.
W tej chwili usłyszał głos ode drzwi:
— Czy pan pytał o doktora Lairda? Ich adres jest: East Bungalow, mały kawałek stąd na North Road. Każdy panu w8każe drogę.
Fort odetchnął z ulgą; spojrzał z wdzięcznością na