Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ DRUGI.

Służąca, która pewnej soboty w lipcu otworzyła drzwi Jimmy Fortowi, nie słyszała nigdy nazwiska Laird, była bowiem tylko jednem ogniwem w nieprzerwanej procesji służby, zmieniającej się ustawicznie w miejscowościach, narażonych na ataki powietrzne. Wprowadziła go do bawialni i powiedziała, że poszuka Miss Hallów. Czekał tam, przeglądając kartki ilustrowanego pisma. Podobizny arystokratycznych piękności, zagłodzonych Serbów, smukłonogich aktorek, nagrodzonych psów, tonących okrętów, członków królewskiej rodziny, pękających bomb i odprawiających nabożeństwa księży, przekonywały go wprawdzie o wszechstronności zainteresowań publiczności, nie uspokajały jednak bynajmniej jego nerwów. Co zrobi, jeżeli nie będą tu znali ich adresu? Czemuż ze strachu przed ostatecznem rozstrzygnięciem pozwolił, by upłynął cały miesiąc? Przy kominku siedziała staruszka i robiła pończoszkę; druty dzwoniły na wyścigi z bzykaniem wielkiej pszczoły, tłukącej się o szybę. — Może ona będzie wiedziała, — pomyślał; — wygląda jakby tu była od wieków. — Zbliżył się do niej i rzekł:
— Mogę panią zapewnić, że te skarpetki zostaną należycie ocenione na froncie.
Stara pani spojrzała na niego z nad okularów.
— To zabija czas, — rzekła.