Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

staruszkę, która powiedziała o Noel, że wygląda, jak samo życie. — Dowidzenia pani.
— Dowidzenia. — Druty zadzwoniły, kąciki ust zadrżały. Fort wyszedł. Nie mógł znaleźć żadnego pojazdu i szedł dość długo piechotą. Dom był nieładny, zbudowany z żółtej cegły i wykończony czerwonem obramieniem. Stał mniejwięcej w trzech czwartych drogi, prowadzącej od głównej ulicy do wybrzeża w kamienistym ogródku i świecił w blaskach popołudniowego słońca jaskrawym połyskiem nowości. Fort otworzył furtkę, odmawiając w duchu jedną z tych modlitw, które tak łatwo wypływają z serc ludzi niewierzących, gdy czegoś pragną. W odpowiedzi usłyszał płacz dziecka i pomyślał z zachwytem: — Na Boga! Jest tu! — Przechodząc przez kamienisty ogródek, zauważył trawnik za domem i wózek dziecinny pod dębem i Noel — tak, Noel we własnej osobie! Starał się uspokoić bicie serca i poszedł naprzód. W lila czepeczku, chroniącym ją od słońca, pochylała się nad wózkiem. Kroczył cicho przez trawę i podszedł całkiem blisko, zanim go usłyszała. Nie przygotował sobie żadnych słów powitania, wyciągnął więc tylko rękę. Maleństwo, zaciekawione cieniem, padającym na wózek, przestało płakać. Noel uścisnęła dłoń Forta. W czepeczku, który krył jej włosy, robiła wrażenie bledszej i dojrzalszej, jakby źle znosiła upał. Nie miał wrażenia, żeby się ucieszyła jego widokiem.
— Jak się pan ma? Czy widział pan Grację? — Powinna być w domu.
— Nie przyszedłem do niej; przyszedłem do pani.
Noel zwróciła się do dziecka.
— To mój mały.
Fort stał przed wózkiem i patrzył na dziecko tego drugiego mężczyzny. W cieniu budki wózka, pośród falbanek leżało dziecko. Fortowi się zdawało, że miało główkę umieszczoną zbyt nisko. Podrapało sobie za-