Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
CZĘŚĆ IV.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
1.

W pensjonacie, z którego Lairdowie się jeszcze nie wyprowadzili, stara pani z nieodstępną pończoszką siedziała przy kominku; blask zachodzącego słońca rzucał na ścianę jej cień, szary i pajęczy, poruszający się na tle żółtawej, zblakłej tapety w takt migocących drutów. Była to, według Noel, bardzo stara pani — chyba najstarsza pani na świecie, a pracowała bez przerwy, bez wytchnienia, tak że dziewczyna miała ochotę głośno krzyczeć. Wieczorami, kiedy Jerzego i Gracji nie było w domu, Noel często siadywała zapatrzona w druty, rozmyślając nad swą, jak dotąd niepewną, przyszłością. Od czasu do czasu stara pani obrzucała ją spojrzeniem z nad okularów, poruszała leciutko kącikami ust i spuszczała znowu wzrok. Noel doszła w końcu do przekonania, że stara pani zawzięła się przeciw Losowi: jak długo nie przerwie swojej roboty, tak długo musi trwać wojna. Ta stara pani wiązała w takt dźwięku drutów epos ludzkiej uległości; to ona właśnie podtrzymywała trwanie wojny — taka szczuplutka staruszeczka! — Gdybym ją z tyłu chwyciła za łokcie — pomyślała dziewczyna — umarłaby chyba. A przecież powinnam