Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ ÓSMY.

Noel czuła się też dziwnie wesoło, jakby odniosła zwycięstwo. Znalazła trochę konserw mięsnych, nałożyła je na drugi biszkopt, zjadła z apetytem i wypiła resztę szampana. Potem poszukała papierosów i zasiadła do fortepianu. Grała stare piosenki. „W miasteczku stoi gospoda“, „Niegdyś kochałem złotowłose dziewczę“, „Gdy kosisz siano“, „Clementine“ i śpiewała do tego nieliczne słowa, które jej jeszcze zostały w pamięci. Krew pulsowała jej w żyłach rozkosznem tętnem; raz nawet wstała i zaczęła tańczyć. Klęczała właśnie przy oknie i patrzyła na ulicę, gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi; nie odwracając głowy, zawołała:
— Co za cudowna noc! Tatuś tu był. Dałam mu trochę szampana i wypiłam sama resztę — zdała sobie nagle sprawę, że postać, stojąca za nią, jest o wiele wyższa od Leili i usłyszała męski głos:
— Strasznie mi przykro; to tylko ja, Jimmy Fort.
Noel zerwała się z klęczek.
— Leili niema; ale pewnie przyjdzie lada chwila — już po dziesiątej.
Stał nieruchomo na środku pokoju.
— Czy nie chce pan usiąść? Może pan pozwoli papierosa?
— Dziękuję.