Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niepokoi ich tak bardzo sprawa, dotycząca płci, i to do tego w Domu Bożym — wszystko to razem wywoływało u każdego instynkt zachowawczy gromady, który tak szybko przeradza się w instynkt zaczepny. Nawpół świadoma tego wszystkiego Noel stała, siadała i klękała. Raz, czy dwa razy zauważyła wlepiony w siebie wzrok ojca; przejęta jeszcze nawskroś uczuciem litości, które ją wczoraj ogarnęło, patrzyła z uwielbieniem na jego szczupłą, poważną twarz. Z własnych jej rysów przebijał jednak po największej części wyraz, jaki Lavendie przeniósł na płótno — wyraz oczekiwania przełomowych momentów życiowych, nielicznych i ulotnych chwil spełnienia, jakie stają się udziałem ludzi w życiu — wyraz jej twarzyczki nie był ani głodny, ani niezadowolony, ale pełen rozmarzenia i wyczekiwania, mógł w każdej chwili rozlśnić się blaskiem ciepła i głębi i zapaść ponownie w rozmarzenie.
Kiedy ostatnie tony organów zamarły, siedziała dalej spokojnie, nie oglądając się za siebie. Ponieważ nie było drugiego nabożeństwa, zebranie topniało za jej plecami i dawno już rozsypało się po ulicach i placach, zanim wyszła ze swej ławki. Zastanowiła się chwilę, czy ma wejść do zakrystji, potem jednak zwróciła się ku wyjściu i udała się do domu sama.
Prawdopodobnie właśnie to zdecydowane uchylenie się od wszelkiego spotkania postawiło kropkę nad i. Brak jakiegokolwiek wentyla, jakiegokolwiek ujścia dla uczuć jest zawsze rzeczą niebezpieczną. Zebrani poczuli się oszukani. Gdyby Noel była weszła pomiędzy tych, którym przez swą obecność przeszkadzała w modlitwie, i gdyby przy wyjściu z kościoła dała jednym sposobność zamanifestowania ostracyzmu, a drugim możność przyjrzenia się temu w roli świadków, kto wie możeby zaspokoiła obrażone poczucie przyzwoitości i możeby nikt więcej nie mieszał się w te sprawy, gdyż ludzka natura