Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ry! Zobaczysz, że się wszystko dobrze ułoży. — Podszedł do brata i położył mu rękę na ramieniu. Edward jakby zesztywniał pod tem dotknięciem.
— Nic się nigdy nie układa samo — rzekł. — Trzeba każdej rzeczy spojrzeć prosto w oczy; wiesz o tem, Bob.
Warto było widzieć Roberta w tej chwili. Policzki jego wydęły się i zapadły się znowu, jak u psa, który otrzymał naganę. Zaczerwienił się silnie i zaczął dzwonić pieniędzmi w kieszeni.
— Jest coś w tem, zapewne — rzekł szorstko. — Mimo wszystko jednak decyzja należy do Nolli. Zobaczymy co Thirza powie. W każdym razie niema pośpiechu. Szkoda tylko, że jesteś proboszczem; dość kłopotu i bez tego.
Edward potrząsnął głową.
— Moje stanowisko nie ma żadnego znaczenia; ważna dla mnie jest jedynie myśl o mojem dziecku, o dziecku mojej żony. Wiem, że to tylko duma; ale nie mogę jej zgnębić. Nie mogę jej zwalczyć. Niech mi Bóg przebaczy, ale buntuję się.
Robert pomyślał: — Na Boga, bierze sobie tę sprawę porządnie do serca! No, jabym to samo zrobił na jego miejscu! A nawet i tak to czynię! — Wyjął fajkę i zaczął ją napełniać, wpychając tytoń głębiej i głębiej.
— Nie jestem światowcem — mówił dalej brat — nie mam styczności z wielu sprawami. Myśl, że przyłączam się do reszty świata w potępianiu mojej córki, jest dla mnie prawie nie do zniesienia; może nie czynię tego z tych samych przyczyn, co inni — nie wiem; wierzę, że przyczyny moje są inne, ale i ja ją potępiam.
Robert zapalił fajkę.
— Uspokój się, mój drogi, — rzekł. — Nieszczęście się stało. Ale ja na twojem miejscu pomyślałbym sobie: Nolli popełniła szaleństwo i głupstwo, ale, do licha, jeśli