Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rozumiem, rozumiem! — Zapadło milczenie, podczas którego oczy Roberta wędrowały po ścianach, szukając natchnienia. Napotkały tylko portrety zmarłych Piersonów — typowe olejne obrazy — i wróciły znowu na stół jadalni. Edward mówił dalej do ognia:
— Wszystko wydaje mi się ciągle jeszcze niewiarygodne. Dzień i noc myślę o tem, co mi teraz obowiązek nakazuje czynić.
— Nic! — zawołał Robert. — Zostaw dziecko Thirzy; będziemy się niem opiekowali, a jak Nolli znów całkiem wyzdrowieje, pozwól jej pracować dalej w szpitalu. Zobaczysz, że Nolli w krótkim czasie przyjdzie do równowagi. — Widział, że brat potrząsa głową i pomyślał: — No tak; teraz znów zaczną się jakieś przeklęte skrupuły.
Edward odwrócił się ku niemu:
— Jesteście oboje bardzo kochani, ale byłoby niesprawiedliwością i tchórzostwem, gdybym pozwolił na coś podobnego.
Roberta ogarnęła niechęć, jaka budzi się w sercu ojca, który widzi, że inny ojciec rozporządza się życiem dzieci.
— Do licha, mój drogi, przecież to Nolli musi tę sprawę rozstrzygnąć. Jest teraz kobietą, nie zapominaj o tem.
Nikły uśmiech przebiegł przez posępną twarz brata.
— Kobietą? Mała Nolli! Bob, narobiłem strasznych rzeczy z mojemi córkami. — Osłonił usta dłonią i odwrócił się znowu do ognia. Robert czuł, że go łzy duszą w gardle.
— Tam do djabła, mój stary, wcale tak nie myślę. Jak właściwie miałeś postępować? Bierzesz na siebie za dużo odpowiedzialności. Mimo wszystko twoje dziewczęta są udane. Nolli jest slodkiem stworzeniem. To wszystko przez te modne prądy i wojnę. Głowa do gó-