Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stała plecami zwrócona do drzwi, zawieszonych kotarą. Na tle ciemnej materji twarzyczka jej wydawała się bardzo młoda i drobna, oczy ogromne. Jedną ręką dotykała bluzki tuż nad sercem.
Pierson wlepił w nią oczy i chwycił za poręcz krzesła, na którem siedział przed chwilą. Nauczony przez cale życie trzymać swe uczucia na wodzy opanował się nawet w tym pierwszym momencie niejasnego przerażenia. Wykrztusił zaledwie słowo:
— Nolli!
— To szczera prawda, — powiedziała, odwróciła się i wyszła z pokoju.
Piersonowi zakotłowało wszystko przed oczyma; byłby upadł, gdyby się ruszył z miejsca. Nolli! Przysunął się mozolnie do krzesła i usiadł z trudem. Rozedrgane nerwy wywołały w nim straszliwe, bezlitosne uczucie: zdawało mu się, że Noel siedzi na jego kolanach z jasną główką opartą o jego policzek, jak to zwykle czyniła jako mała dziewczynka. Czul wyraźnie łaskotanie jej włosów na skórze; uczucie to było zawsze dla niego największem ukojeniem od czasu śmierci żony. W tej chwili duma jego skurczyła się, jak kwiat trzymany nad ogniem. Cała ta niezgłębiona, a tajemna duma ojca, który kocha, podziwia i czci zmarłą żonę w dzieciach, jakie mu pozostawiła; który, choć pokorny z natury, nie docenia swojej dumy, aż stanie wobec gorzkiej próby; cała ta długo żywiona duma kapłana, który przez ciągłe pouczanie i napominanie innych ludzi udrapował się w pewną wyższość, choć sobie wcale nie zdawał z tego sprawy — cała ta duma zwiędła w jego duszy. Serce ściągnęło mu się boleśnie; zerwał się w niem krzyk, jak skarga torturowanego zwierzęcia, które nie wie, za co spotyka je męka. Ileż to razy każdy człowiek używa słów: — Boże, Boże, czemuś mnie opuścił! — Zerwał się z krzesła i zaczął chodzić po pokoju, jakby szukając