Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stało wedle zamierzeń Bożych. Myślę, że nasze rozumowania napełniły nas niesłusznie zbyt wielką dumą. Świat zatracił poczucie szacunku; martwi mnie to, gorzko mnie to martwi.
— A ja cieszę się tem — powiedział człowiek w mundurze.
— No, kapitanie Fort, teraz kolej na pana.
Fort, zaopatrzony w Noel, otrząsnął się z zamyślenia i rzekł:
— Według mnie, to co monsieur nazwał wyrazem — jest walką. Mam podejrzenie, że wszechświat jest poprostu jedną długą walką, sumą zwycięstw i klęsk. Zwycięstw, prowadzących ku klęskom, klęsk ku zwycięstwom. Pragnę zwyciężyć, dopóki żyję, a ponieważ pragnę zwyciężyć, więc pragnę żyć po śmierci. Śmierć jest klęską. Nie chcę tego uznać. Dopóki tkwi we mnie ten instynkt, wierzę, że nie umrę; kiedy go stracę, umrę zapewne. — Zdawał sobie sprawę, że Noel zwraca się ku niemu, miał jednakowoż uczucie, że nie słucha jego słów. — Podejrzewam, że to, co nazywamy duchem, jest w istocie instynktem wojowniczym, że to, co nazywamy materją jest dążeniem do spoczynku. Czy, jak mówi pan Pierson, Bóg jest poza nami, czy, jak myśli monsieur, my wszyscy jesteśmy cząstką Boga, — tego naturalnie nie wiem.
— Aha, proszę! — rzekł człowiek w mundurze.
— Wszyscy mówimy tak, jak nam nasz temperament dyktuje, ale żaden z nas nic nie wie. Religje tego świata są poprostu poetyckim wyrazem pewnych silnie wybujałych temperamentów. Monsieur mówił przed chwilą jak poeta, a jego temperament jest jedynym, który dotychczas nie został jeszcze narzucony światu w formie religji. Idź pan w świat i głoś pan swą religję z dachów domów, monsieur, i zobacz pan, co się stanie.
Malarz potrząsnął głową z uśmiechem, który zdawał