Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słowa te wypowiedziane subtelnym dźwięcznym głosem, wytrąciły Jerzego zupełnie z równowagi; rzekł jednak szybko:
— Niema mowy, Nolli; wykluczone! O czem ty myślisz?
— O tatusiu.
Słowa: — Niech djabli porwą tatusia — cisnęły mu się na usta; połknął je i rzekł:
— Bóg z nim! Trzeba będzie wszystko jakoś urządzić. Czy chcesz rzeczywiście trzymać to przed nim w tajemnicy? Trzeba się zdecydować na jedno, albo drugie; nie warto ukrywać, skoro prawda i tak wyjdzie na jaw.
— Nie.
Spojrzał na nią ukradkiem. Patrzyła prosto przed siebie. Jak śmiesznie młoda była, jak piękna! Coś dusiło go w gardle, jak łzy.
— Na twojem miejscu nie robiłbym narazie nic, — rzekł, — wszystko jest jeszcze przedwczesne. Później mogę mu powiedzieć, jeżeli będziesz chciała. Pamiętaj jednak, moja droga, że zależy to w zupełności od ciebie; nie musiałby się nigdy dowiedzieć.
— Nie.
Nie wiedział, co chce przez to powiedzieć. Nagle rzekła:
— Gracja potępia Cyryla. Nie pozwól jej. Nie chcę, żeby ktoś źle p nim myślał. To moja wina. Chciałam go sobie zapewnić.
— Gracja jest oczywiście wzburzona, ale uspokoi się. Nie dopuszczaj do tego, żeby to was rozdzieliło. Musisz pamiętać stale o jednej rzeczy, mianowicie o tem, że życie nastręcza nieskończoną ilość możliwości. Spójrz na wszystkich ludzi wokoło! Nie wiem, czy znajdzie się między nimi jeden, któryby nie przechodził w przeszłości lub teraz jeszcze, jakichś ciężkich chwil, a niektórych czekają przejścia równe twoim lub może nawet gorsze; a mimo