Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wda? Moje jednak się nie urodzi! — Wyraz jej twarzy raczej, niż słowa, uświadomił Leili prawdziwe znaczenie wypowiedzianych zdań. Odrzuciła tę prawdę, i za chwilę musiała znowu uwierzyć. Nonsens! Ale — jaka okropna rzecz, jeżeli to prawda! Wydarzenie, z którem według niej łączyło się w normalnem życiu za wiele przesady — było w tym wypadku tragedją! Instynktem wiedziona podniosła się i objęła dziewczynę ramieniem.
— Moje biedactwo! — rzekła. — Wmawiasz sobie niemożliwe rzeczy.
Rumieńce zgasły na twarzy Noel. Z głową wtył odrzuconą i nawpół zmrużonemi oczyma wyglądała jak młody duch, pełen wzgardy dla ziemskiego świata.
— Jeżeli tak jest — odbiorę sobie życie. Nic chcę cierpieć — śmierć jest łatwa. Nie chcę, żeby tatuś wiedział.
— Ależ, moja kochana! Moja kochana! — To było wszystko, co Leila mogła wyjąkać.
— Czy zrobiłam coś złego Leilo?
— Złego? Co to znaczy złego? Jeżeli rzeczywiście jest tak, jak mówisz, to spotkał cię nieszczęśliwy przypadek. Ale z pewnością, z pewnością się chyba mylisz?
Noel zaprzeczyła ruchem głowy.
— Zrobiłam tak, żebyśmy należeli do siebie. Chciałam, żeby mi go nic nie mogło odebrać.
Leila podchwyciła słowa dziewczyny.
— W takim razie, kochana — nie odszedł od ciebie W zupełności, prawda?
Wargi Noel wyszeptały niedosłyszalnie — Nie. Ale tatuś — dodała cicho.
Twarz Edwarda stanęła tak wyraźnie przed oczyma Leili, że ledwo mogła dojrzeć Noel obok napiętnowanych bólem rysów jej ojca. Ale po chwili hedonistyczny instynkt zbuntował się w niej przeciw tej ascetycznej wizji. Jej zdrowy rozsądek potępiał to nieszczęście i