Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam nadzieję, że Noel przeboleje to rychło i znajdzie kogoś innego.
— Tak. Gdyby się byli pobrali, byłoby o wiele gorzej. Dzięki Bogu, że się tak nie stało!
— Nie wiem. Mieliby godzinę szczęścia. Nawet jedna godzina szczęścia jest dzisiaj coś warta.
— Dla tych, którzy wierzą w doczesność — może.
— Jeszcze dziesięć minut — pomyślała. — Mój Boże, czemu on nie odchodzi? — Ale właśnie w tej chwili wstał i serce Leili zabiło znów żywiej dla niego.
— Tak mi przykro, Edwardzie. Jeżelibym ci mogła być w jakikolwiek sposób pomocna — postaram się jutro załatwić sprawę jaknajlepiej dla Noel; i proszę cię, wpadnij do mnie, ilekroć masz ochotę.
Ujęła jego rękę w obie dłonie, a choć obawiała się, że usiądzie znowu, nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć mu przyjaźnie w oczy i nie uścisnąć jego ręki z pełną współczucia serdecznością.
Pierson uśmiechnął się; widok tego uśmiechu budził w Leili zawsze litość dla niego.
— Dowidzenia Leilo; jesteś dla mnie bardzo dobra i miła. Dowidzenia.
Serce jej wezbrało ulgą i współczuciem; odprowadziła go do samych drzwi.
Biegnąc wgórę schodami, pomyślała znowu: — Mam jeszcze czas. Co włożyć? Biedny Edward, biedna Noel! Jaki kolor lubi Jimmy? Och! Czemu go nie zatrzymałam dziesięć lat temu — zmarnowałam tyle lat! — Strojąc się z gorączkowym pośpiechem, podeszła z powrotem do okna i stała tak pociemku, wyczekująco. Krzak jaśminu, rosnący na dole, siał ku niej swą woń.
— Czy wyszłabym za niego, — pomyślała — gdyby mi się oświadczył? Ale on mi się nie oświadczy — pocóżby miał to teraz czynić? A pozatem, nie zniosłabym, że