Strona:Joanna Grey.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
GUILFORD (wpadając).

O przebacz kuzynko... milady!... czy się zbłąkałaś? koń twój sam popędził do zamku — struchlałem to widząc... burza nadchodzi...

JOANNA (pomięszana).

Tak — nie mogę odszukać mej drogi — koń mój umknął dziś mimo swego przywiązania — zwykle szedł za mną razem z moim dogiem...

GUILFORD.

Koń mój lady, odniesie cię do zamku — myśliwi już wracają — sam go poprowadzę, bo droga przykra — rodzice twoi i ojciec mój niespokojni cię szukają... ale zdajesz się znużona.

JOANNA.

Tak — nieco!... gorąco mi było... a! mój pierścionek! zgubiłam go! co za przykrość... tak go lubiłam!

GUILFORD.

Szukajmy — musimy znaleźć — kto też z nas go znajdzie?

JOANNA.

Nie trudź się dla mnie — kuzynie.

GUILFORD.

Okrutna! wszak jeleniowi rogi nie ciężą, znam cię niedawno... ale szukałbym za pierścionkiem do końca świata... byle razem...

JOANNA (z prostotą ciągle szukając).

Miła mi twa otwartość — nie zdajesz mi się obcym — owszem — jak dawny znajomy.

GUILFORD.

Czy być może! Joanno — czy znośnym jestem tobie! widzisz jam taki prosty, jak ten dąb co urósł sam ku niebu takim jak go Bóg stworzył — uczyć mi się nigdy nie chciało, uciekałem w knieje — czytać i pisać ledwie umiem — o rozumie twoim słyszałem tyle i lękam się.

JOANNA.

Właśnie prostota twoja jest mi nową, zawsze żyłam tylko z uczonymi — zdaje mi się że nie żyłam... dotąd — nieznam życia jakiem jest...