Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stefanem i już o czwartej zamieszkałem w willi jego ojca w Ząbkach. Naiwnemu ojcu jego bujałem codziennie przy obiedzie, że rodzice moi wyjechali zagranicę, a ja z nudów jedynie przyjąłem zaproszenie Stefana zamieszkania z nim na jakiś czas.
Z nieobecności swojej owej krytycznej nocy tłumaczył się Stefan w ten sposób, że miał randkę i nie mógł przyjść.
— Randka — mówił — dla mnie suprema lex i żaden przyjaciel na strychu w takim wypadku nic mnie nie rozczula.
— Szakalu — powiedziałem mu tylko, lecz takim głosem, że pobladł i cofnął się parę kroków.
Codziennie przyjeżdżali do mnie z raportami „wywiadowcy“ i donosili, że sprawa stoi pomyślnie, że poszukiwania policji w Gdańsku spełzły na niczem i po fakcie tym mój biedny, zmartwiony ojciec skłonny jest do daleko idących ustępstw na moją korzyść.
Rozczuliłem się tem ogromnie i kazałem, jak to było ułożone, zatelefonować do ojca i spytać ostatecznie: zgadza się, czy nie, na moje wstąpienie do Szkoły Morskiej.
Piątego dnia pobytu mojego u Stefana przyniesiono mi ustną odpowiedź ojca: zgoda na wstąpienie do marynarki.