Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeraźliwie pobladła i przycisnęła mocno do piersi woreczek z pieniędzmi, leżący na krześle.
„Admirał“ wprowadził nas do „salonów reprezentacyjnych stoczni“.
Klitka, do której wprowadził nas pan Alfjan, nie to że salonu, ale nie przypominała nawet pokoju mieszkalnego. Była to poprostu kuchnia, o czem świadczył wielki piec kuchenny, stojący w rogu i zajmujący jedną trzecią przestrzeni tej komórki.
Na piecu tym, wśród szczap i wiórów drzewnych, stał jakiś stwór bezduszny, sklecony z desek i patyków.
Tylko wprawne oko marynarza mogło tę bezkształtną masę materjału opałowego uznać za niedokończony model kadłuba pękatego, ale to bardzo pękatego statku. Na dziobie tej nędznej imitacji modelu widniał napis, uczyniony czerwoną farbą: „Nadzieja“.
Oprócz pieca i krążownika „Nadzieja“ w pokoiku znajdowało się jeszcze małe, szczupłe łóżko polowe i, co zwróciło ogólną uwagę, wielki drąg, wetknięty w szparę podłogi, a sięgający niskiego sufitu.
Tuż pod sufitem, na drągu dyndał się na podobieństwo flagi brudny, poplamiony ręcznik.
Wszystko to stanowiło cały, martwy inwentarz „salonów reprezentacyjnych stoczni“.