Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co pan mówi, monsieur? Buty te mam po mojej zmarłej niedawno mamusi.
— Czyżby mamusia chodziła w tych butach?
— Och nie, monsieur, gdzieżby mamusia chciała wkładać te ciężkie buciska! Nie kupi pan butów?
— Zaraz, zaraz, chłopcze — mówi bosman Cap — poczekaj trochę, siądź sobie tu na krzesełku, nie napijesz się piwa?
— Jabym zjadł co, kochany monsieur — w oczach dziecka błyszczą łzy — od trzech dni nic już nie jadłem...
— Nie jadłeś od trzech dni, mój biedny chłopcze! Hej, garçon! Dać tutaj ryby!
Chłopak siadł na brzeżku krzesła, nie wypuszczając z rąk butów.
— Postawże je obok — mówi Cap do niego — albo lepiej daj mnie — chcę je obejrzeć.
Chłopak z wahaniem podaje buty bosmanowi.
— Pan mi ich nie zabierze — co?
— Nie, nie, nie zabiorę — mówi Cap i ogląda uważnie buty. — Te same — mruczy pod nosem — te same — moje buty.
Gdy olbrzymia flądra, podana przez kelnera, znika z talerza chłopaka, bosman Cap kładzie mu łagodnie rękę na ramię i pyta:
— Gdzie jest twój ojciec, chłopcze?
— Nie mam ojca — odpowiada mały — właściwie mam, ale nigdy go nie widziałem. Mój ojciec jest marynarzem tak samo, jak pan — dodaje chłopak z dumą — to buty ojcowskie.
Gruby bosman Cap bierze rączkę chłopaka w swe ciężkie, spracowane dłonie.