Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lub w oberży „Matelot“ siedzi pijana. Wiadomo... Masz zapałki?
Cap dał towarzyszowi zapałki i, pożegnawszy go, odszedł.
Długi czas dusiła go ta kulka w gardle, a oczy wciąż były czegoś wilgotne.
Lecz „Lewiatan“ znów wypłynął na ocean, i wichry morskie osuszyły łzy Capa.
Znów minęło lat kilka, i oto Cap zbliża się teraz do brzegów Cherbourga.
Oparty o burtę stoi zamyślony stary, gruby bosman Cap i zgrubiałą ręką strząsa nieznacznie zdradziecką łzę.
Jazgotliwy hałas kotwic, wypadających z kluz, wyrywa Capa z zamyślenia i odpędza wizje dawnych lat. „Lewiatan” stoi na redzie Cherbourga.




— Monsieur, nie kupisz pan butów?
Przez hałaśliwe dźwięki jazz-bandu i ponure wycia murzynów — orkiestry oberży „Matelot” — przebija cienki, nieśmiały głosik dziecięcy.
— Monsieur, nie kupisz pan butów?
Gruby bosman Cap gwałtownie odwraca głowę.
Przy stoliku stoi chłopak lat czternastu, o bujnej ciemnej czuprynie i wielkich niebieskich oczach. W wyciągniętej chudej rączynie trzyma parę wysokich rudych nieprzemakalnych butów.
Z ust Capa wyrywa się mimowolny krzyk:
— Skąd masz, chłopcze, te buty?
Cap patrzy uważnie na prawą cholewę.
— Są, są! mruczy bosman — są nacięcia, moim zrobione nożem!