Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

już od roku nie pływa na „Filadelfji”. Ona w płacz. „Gdzież jest — pyta się — mon cher psiakrew, carramba!
Powiadamy jej oczywiście, że nie wiemy, nie mogliśmy przecież ciebie wsypywać. Tu dopiero zaczęły się spazmy i histerie. „Cóż ja pocznę, nieszczęsna, sama z tem dzieckiem? — wrzeszczy Francuzica na cały pokład — co ja z niem zrobię, czem nakarmię, gdy sama nie wiem, co włożyć do gęby. Jak się ten bachor urodził, wymówiono mi posadę! Cóż ja teraz pocznę, nieszczęsna? Świnia jest ten wasz kolega, sternik Cap! Mówił, że kocha, zaklinał się, że nigdy mnie nie porzuci, że wróci niedługo. A teraz cóż? Buja gdzieś sobie po świecie, a ja tu umieram z głodu. Świnia! Świnia! Świnia!”
I jeszcze gorzej na ciebie zaczęła wymyślać. Oburzyliśmy się bardzo, że baba ubliża tak naszemu dawnemu towarzyszowi. Podszedł do niej rudy John, twoje buty za pazuchę jej wtyka. „Masz tu — mówi — jego buty tytułem alimentów i nie jęcz już nam tutaj, babo parszywa. Wynoś się!“
Wziął ją za rękę i zepchnął z pokładu na molo.
Patrzymy, a ona stoi na molo z dzieckiem na ręku, buty twoje całuje i płacze.
Żal się nam trochę zrobiło wtedy tej baby.
Opowiadający zamilkł i zaczął nabijać fajkę, ciągle się dusząc od wewnętrznego śmiechu.
— Cóż się z nią stało? — spytał Cap, czując, że kulka jakaś podstępuje mu pod gardło, a oczy zaczynają wilgotnieć.
— Et, na psy teraz podobno zeszła — machnął tamten ręką — całemi nocami po ulicach się szwenda