Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do brzegu; gdy dosięgnął miotu fal, skłonny już był do daleko idących ustępstw.
— Dasz? — pytał Cap, wyciągając rękę.
— Dam... Dam... — ledwo dyszał topielec — bierz je, ty gadzino, Sacré Dieu!
Po chwili mat leżał już wyciągnięty z wody obok swego ubrania i ciężko robił bokami.
Gdy Cap wrócił na pokład, nogi jego były znów obute w nieprzemakalne wysokie, o dwunastu rysach nożem rude buty.
— Dobre dranie, psiakrew, carramba... — pomrukiwał sternik, patrząc na nogi,
— Hej tam, na sterze! — dolatywał jego uszu głos oficera wachtowego — z kursu nie schodzić! Dwa stopnie w prawo!
— Jest! — odkrzykiwał Cap — dwa stopnie w prawo! Na rumbie!
I znów wzrok jego przechodził na buty.
Niedługo cieszył się Cap ich posiadaniem. Po przybyciu do New-Yorku dyrekcja towarzystwa okrętowego przeniosła Capa jako doskonałego sternika do załogi wielkiego „Lewiatana”.
Gdy „Lewiatan” po opuszczeniu portu rozpieniać zaczął fale oceanu, Cap spostrzegł z żalem, że w pośpiechu, z jakim opuszczał pokład „Filadelfji”, zapomniał wiszące w szubryku nad koją swoje nieprzemakalne wysokie buty.
— Żal, psiakrew, carramba — zamruczał pod nosem.
Upłynęło kilka lat, w ciągu których „Lewiatan” ani razu nie zawitał do Cherbourga, krążąc wśród archipelagów wysp południowych.