Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

strzałem nastąpił drugi i trzeci. Nie chybił żaden. Krew buchnęła z ust chłopca.
— Giń, krzywdzicielu — krzyknęła kobieta — giń, psie, z ręki twej ofiary!
Huknęły jeszcze dwa strzały. Ciało chłopca zsunęło się z kanapy na linoleum kajuty,
— Ach dosyć... dosyć... — jęknął głucho — dosyć już strzelać... ja już umieram... mamusiu... pogódź się z ojcem... mamusiu... tak mi źle... mamusiu...
Kobieta z rozdzierającym duszę krzykiem przypadła do syna. Pocałunkami pokrywała jego twarz, krwią zbroczoną. Nie zauważyła, jak na odgłos strzałów zerwał się z kojki groźny kapitan i stanął nieruchomo jak posąg na środku kajuty.
— Przebacz mi, przebacz mi, synu! — wołała, łkając, matka — nie ciebie chciałam zabić! Wiesz przecież! Czy żyjesz jeszcze?! Czy żyjesz, mój synku najdroższy?!!
Nic już nie odpowiedział jej syn. Przyłożyła ucho do serca. Nie biło. Ciało leżało bezwładnie w kałuży krwi. Szklane źrenice patrzyły tępo na matkę. Nie żył. Nastąpił wreszcie „sen mocny, sen wieczny, z którego się już nikt nie obudzi“.
Oszalała z bólu kobieta trząść zaczęła ciałem zabitego.
— Odezwij się! Odezwij się, synku! — błagała — przemów coś!
Lecz syn milczał, obojętny już i zimny na ból matki.
Wówczas znów ujęła kolbę leżącego na podłodze rewolweru. Szybkim ruchem wsunęła go w usta. Huknął strzał. Trup matki legł obok zwłok syna