Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Boże — błyskawicą przeleciało mu w myśli — znów bunt. Przyszli zabić ojca.
— Kapitanie! — zawołał od drzwi jakiś zachrypły, drżący głos kobiecy — Kapitanie!
Na dźwięk tego głosu chłopiec zwinął się w kłębek jak przeszyty strzałą.
— Matka! — niemal wykrzyknął myśl, co raptem ak obuchem weń uderzyła — Matka! Zabije ojca!
— Kapitanie! Kapitanie! — znów rozległ się okrzyk przy drzwiach.
Lufa rewolweru niepewnym ruchem zataczała linję w powietrzu, nie wiedząc, w jakim kierunku posłać mordercze kule.
Ciemność zalegała kajutę.
— Kapitanie! Kapitanie! — rozległ się po raz trzeci niecierpliwy już okrzyk.
Wówczas jedna tylko myśl powstała w umyśle chłopca: ratować ojca, ratować ojca za wszelką cenę, choćby sam zginąć miał przytem. Uświadomił sobie, że za chwil kilka zbudzony krzykiem korsarz zerwie się z kojki, a wtedy...
— Kapitanie! Kapitanie! — ten krzyk już na pewno zbudził korsarza, gdyż kojka jego skrzypnęła lekko.
W tejże samej chwili jednak z kanapy, na której leżał chłopak, rozległo się jego sapanie i umyślnie zgrubiały głos:
— Nooo?!!
Lufa rewolweru zdecydowanie i szybko odwróciła się od skrzypiącej kojki i błysnęła w jego kierunku.
Powietrzem targnął głośny strzał. Ból ostry przeszył piersi malca. Jęknął głucho. Za pierwszym