Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wdarło się do kajuty wślad za nim od latarń okrętowych na pokładzie.
Chwilę nasłuchiwał.
— Śpi tata — szepnął cichutko malec i jak kot na palcach wślizgnął się do środka, drzwi zamykając za sobą.
W ciemnościach, które znów zaległy, na palcach, bez szmeru podszedł do kojki, na której spał groźny kapitan.
Pochylił się szybko i mocno, gorąco ucałował rękę korsarza, przez sen ściśniętą w pięść.
— Czemu mnie odpędzasz od siebie, tatusiu? — wyszeptał malec.
Łzy jak groch potoczyły mu się po policzkach, kapiąc na twarz śpiącego.
Nie obudził się groźny kapitan. Spał dalej, a oddech jego był równy i spokojny.
Chłopiec westchnął i odszedł od kojki.
— Pobędę jeszcze chwilkę z tobą, tatusiu — wyszeptał — a później pójdę już sobie, skoro tak mi każesz.
Położył się na małej kanapce, stojącej po przeciwległej ścianie od kojki, na której spał groźny kapitan. Ciężkie, smutne myśli owiały główkę chłopca.
Oto odejść musi od ojca, którego pokochał, którego ubóstwia. Zegna się z nim na zawsze. Tak przecież powiedział on sam, groźny kapitan, którego słowo jest prawem niezłomnem. Porzucić też musi teraz pokład „Krymu“. Skończyło się dlań życie morskie. Twarde, surowe życie, lecz jakże bujne, ciekawe, obfite w przygody. Jakże słodkie nawet, pędzone wpobliżu człowieka, którego się kocha i do któ-