Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Potężny cios pięści korsarza, wymierzony w pierś, powalił chłopca na ziemię.
I jak tylko malec padł, ze środka tłumu, wałęsającego się po molu, rozległ się duszę rozdzierający krzyk:
— Morderco! Odpokutujesz ciężko, tyranie, za nasze krzywdy!
Groźny kapitan drgnął. Słyszał już kiedyś ten głos. Podbiegł do burty, przylegającej do mola.
W środku tłumu ujrzał parę czarnych oczu, z nienawiścią śmiertelną utkwionych w niego.
Rzucił się do trapu, chcąc odnaleźć tego, który krzyknął przed chwilą. Wbiegł na molo.
— Kto tu wrzeszczał? — zwrócił się do zalegających przystań gapiów.
— At, baba jakaś — odpowiedziano mu niechętnie — uciekła już. Warjatka pewnie, bo oczy miała jakieś dziwne.
Groźny kapitan w zamyśleniu głębokiem wrócił na pokład. Gdy wszedł na rufę, ujrzał „szczeniaka“, ciężko dźwigającego się z pokładu.
— Idź precz stąd — rzucił mu przez ściśnięte zęby — żeby cię więcej oczy moje nie widziały!




Północ. Kajutę groźnego kapitana zalega ciemność i cisza. Spokój mąci tylko tykanie mosiężnego zegara, przykręconego do ściany, ciche szemranie fal za okrągłą szybą iluminatora i równy, spokojny oddech śpiącego korsarza.
Ostrożnie uchyliły się drzwi, i ciemna główka „szczeniaka“ ukazała się w otworze, w świetle, co