Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

narze zębami trzymali się za liny sejzingów, żeby nie runąć w przepaść. Jednak po kwadransie roboty zwinięty został bram-żagiel grot masztu.
W tym samym czasie spadły sztaksle, ściągnięte linami z pokładu. Z trójkątnych żagli zostały tylko szliwry.
Okręt drgnął i wyprostował się. Jednocześnie poczuli wszyscy, że huragan stracił na sile. Jak nagle przyszedł szkwał, tak nagle minął. Burza, zakończona szkwałem, zaczęła słabnąć.
Tymczasem na pokładzie groźny kapitan zebrał wachtę i nadwachtę przy grota luku. Karabiny, złożone w kupę, leżały przy grot maszcie.
Skinął na dwóch marynarzy, stojących najbliżej niego.
— Zebrać broń i złożyć do triumu — rzucił im rozkaz — zabić wejście do triumu deskami tak, jak było poprzednio. Iść już!
Marynarze wykonali rozkaz. Broń zebrano i schowano do triumu pod wylotem lufy rewolweru korsarza. A gdy promienie wschodzącej jutrzenki oświeciły wzburzony, lecz spokojniejszy już ocean i wachta po skończonej pracy na rejach zeszła wdół, bunt był stłumiony.
Groźny kapitan ustawił załogę w szeregu.
— No, cóż — spytał, nie wypuszczając rewolweru z dłoni — chcecie jeszcze zawijać na Maderę? Chcecie dalej buntować się?
Załoga ponuro milczała, patrząc bojaźliwym wzrokiem na swego kapitana.
— Tak — rzekł korsarz — wygrałem tę walkę z wa-