Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jąc pod uderzeniami fal, pozrzucano z nagli liny gejtaw i gordingów. Marynarze służbowej wachty pięli się wzwyż po wantach, odrywani od szczebli wściekłym naporem powietrza pędzącego orkanu.
Groźny kapitan zbiegł z mostku i ujął szprychy sterowego koła w swą twardą dłoń.
— Prędzej, chłopcy, prędzej — krzyczał — prędzej, bo zginiemy!
Nie trzeba było popędzać załogi. Marynarze pracowali z pośpiechem, zapierającym dech w piersiach. W pięć minut po wezwaniu robota na pokładzie była skończona, gejtawy i gordingi zluzowane. Wszystko zależało teraz cd tych, co poszli zwijać żagle na rejach.
— Ej! — krzyknął groźny kapitan, ujrzawszy czarnego — stawaj na ster!
Drab posłusznie ujął w ręce szprychy szturwału.
— Steruj Nord-Ost! — rzucił mu rozkaz korsarz i wbiegł na kapitański mostek.
Wzrok wytężony skierował wgórę na reje, gdzie z nadludzkim wysiłkiem pracowała wachta.
— Byle tylko zdążyli zwinąć żagle, nim się statek zupełnie przewróci — pomyślał.
Na rejach wrzała gorączkowa, w śmiertelnym pośpiechu prowadzona robota. Stojąc wskutek nienaturalnego położenia statku w niewygodnych pozycjach na chyboczących się stalowych linach, marynarze wpijali się skrwawionemi palcami w wyrywające się z rąk grube płótniska żaglowe i szarpali je do siebie, odchylając się wtył. Robota szła opornie. Pęd powietrza huraganu wyrywał szamocące się zwoje płótnisk żaglowych z rąk pracujących. Mary-