Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po raz głuszone wyciem wichru w olinowaniu trzaskały wystrzały rewolwerów groźnego kapitana. Jednak po pięciu minutach strzelaniny, gdy ciepło rozgrzanych od ciągłych wystrzałów luf zaczęło parzyć mu dłonie, korsarz przerwał kanonadę.
— Trzeba — mruknął do siebie — oszczędzać amunicji, bo niedługo jej zabraknie.
Stał ukryty za masztem, obserwując z pod zmarszczonych brwi błyski strzałów w ciemnościach. Raptem myśl jakaś jak strzała przeszyła umysł jego.
Odwrócił się gwałtownie do steru.
— Żyjesz?! — krzyknął głosem, w który nieznacznie wmieszała się nitka niepokoju.
— Steruję, kapitanie! — doleciał jego uszu przygłuszony okrzyk malca.
— Żyje... — z ulgą odetchnął korsarz. — Steruj dobrze, szczeniaku, bo kula w łeb! — krzyknął groźnie. — Nord-Ost ciągle trzymaj!
Spojrzał wgórę na żagle. Na szczęście wiatr więcej nie odchodził i nie było potrzeby robienia zwrotu.
— W kilka godzin muszę stłumić ten bunt — pomyślał — bo przyjdzie wreszcie szkwał, a my, zajęci walką, nie zwiniemy żagli. Maszty połamie. Zginiemy.
Spojrzał na zegarek. Była godzina pierwsza w nocy.
— Przed świtem jeszcze muszę ich zgnieść — pomyślał znowu — bo jak będzie widno, trafią mnie wkońcu, a wtedy żegnaj na wieki, dzieło całego mojego życia. Muszę ich zwyciężyć jeszcze przed świtem.
Sam uśmiechnął się do myśli swojej. Niepodobieństwem się wydawało, by jeden człowiek, uzbro-