Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wycia wichru i ryk fal, słyszał tylko głos syna, tarzającego się w spazmach płaczu u nóg jego.
— Ojcze — łkał mały. — Ojcze, mój tato kochany. Jestem synem twoim. Mama mnie wysłała tutaj żebym cię zabił. Lecz ja pokochałem ciebie. Nietylko sam nie mogę zabić ciebie, ale nie mogę pozwolić na to, by ciebie zabito! Tatusiu, mój drogi, kochany! Schowaj się gdzieś przed nimi! Ratuj się! Prędzej! Prędzej, tatusiu! Oni zaraz tu przyjdą! Odbijają już broń z triumów! Ratuj się! Ratuj, tatko kochany!
Zdało się, że burza, która szalała wokoło, weszła nagle w duszę korsarza. Twarz jego skrzywiła się raptem w potworny grymas bólu, z piersi wydarło się ciężkie westchnienie. Na moment jeden napięły się straszliwie obolałe struny jego duszy. Przez ułamek sekundy chciał już nawet porwać syna w ramiona. Ale oto skłębiła się potwornie i zaparła w sobie jego potężna wola.
— Ojczyzna! — błyskawicą, co oślepiającem światłem swem przyćmiła wszystko, przeleciało w jego umyśle. I jak grzmot, co głuszy wszystko, zagłuszyła ta myśl wszystkie inne.
Opanował się groźny kapitan. Znów w uszach jego zabrzmiały wichry i fale.
Nogą odtrącił chłopca.
— Idź precz, szczeniaku — rzekł dobitnie — nie jesteś synem moim. Nie mam wcale syna. Łżesz wszystko.
Szybkim krokiem odszedł od leżącego. Zbiegł do kajuty swojej i po chwili znów wrócił na rufę z kie-