Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jeszcze czekał.
— Nie, niema nikogo — mruknął, zaniepokojony kierując się do schodni, prowadzącej na jut.
Raptem sylwetka jakaś wyrosła przed nim w ciemności. Zatrzymał się.
— Kto to? — spytał — bosman?
Postać stała, milcząca i nieporuszona.
— Kto to, pytam się! — huknął groźny kapitan — co milczysz jak śledź?!
Postać zrobiła kilka kroków naprzód, i gdy weszła w krąg światła od latarni kompasowych, groźny kapitan ujrzał przed sobą mizerną figurkę „szczeniaka“.
— Co robisz tutaj? — spytał surowo. — Nie wiesz, że na rufę z całej załogi ma prawo wchodzić tylko bosman? Czy znów chcesz otrzymać linki jak wtedy, gdyś się zakradł do mojej kajuty? Co? Odpowiadaj, szczeniaku!
— Przebacz, kapitanie — rzekł drżącym głosem chłopak — przyszedłem tu tylko dlatego, żeby cię przestrzec przed niebezpieczeństwem.
— Co za niebezpieczeństwo? — korsarz surowo zajrzał w oczy malca — co za niebezpieczeństwo dla mnie? Przed tym sztormem może, który już trwa od kilku dni, chciałeś mnie ostrzec?
— Bunt! Bunt się gotuje przeciwko tobie, kapitanie — wyjąkał chłopiec.
— Bunt? — oczy korsarza błysnęły gniewnie — więc cóż z tego, że bunt? Poskramiałem już nieposłuszeństwo mojej załogi! Gdzież niebezpieczeństwo?
— Ale oni chcą ciebie zabić, kapitanie! — krzyknął chłopiec głosem, w którym dźwięczały łzy. —