Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brze się nie powodzi marynarzom, jak im. Jednak wizja martwych ich ciał, rzucanych falami, zwyciężyła i wyparła wszystkie inne myśli.
— Czort bierz dyscyplinę! — rozległy się okrzyki — Życie jest milsze nad wszystko!
— No, więc teraz powiem wam — czarny pełną piersią zaczerpnął powietrza. — Bunt! — wyrzucił z gardła chrapliwie i skulił się, jakby przestraszony tem słowem.
W tłumie marynarzy znów zapadło milczenie.
Po chwili dopiero odezwały się głosy:
— Bunt? Łatwo powiedzieć — bunt! Spróbujno buntować się! Zaraz zawiśniesz na rei. Z groźnym kapitanem żartów niema...
— Towarzysze, słuchajcie — podżegacz był blady, wargi mu drżały — i tak nam śmierć jest pisana. „Krym” nie wyjdzie z tego sztormu. Zginiemy wszyscy. Czyż nie warto spróbować ratunku?
— Tak, zginiesz w falach, jak na marynarza przystało — rozległ się głos w tłumie — a tak zdechniesz nędznie od kuli swojego kapitana. Co lepsze?
— Co tam za dureń pyskuje?! — wściekle wrzasnął czarny. — Nie wszyscy zginą, bałwanie, zginie trzech, czterech, a później z rąk naszych padnie zabójca, i będziemy uratowani. Czyż nie lepiej, by zginęło kilku zamiast tego, żeby wszyscy potonąć mieli?
— Dobrze gada... — przeleciał nieśmiały pomruk po tłumie.
— Źle gada — zabrzmiał znów pojedyńczy głos — podle gada.