Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co to za pies szczeka mi ciągle z ukrycia — wrzasnął czarny, nabrawszy pewności siebie — nie masz odwagi wyjść i powiedzieć mi w oczy, co myślisz?
Poruszył się tłum, rozepchnięty łokciami, i przed podżegaczem stanął niski, krępy marynarz o niebieskich oczach, od samego początku korsarki pływający pod rozkazami groźnego kapitana.
— To ja mówiłem — rzekł, spojrzawszy twardo w oczy czarnego.
— Ach, to ty — uśmiechnął się drwiąco podżegacz — powiedzże mi, cnotliwa owieczko, co takiego i dlaczego źle powiedziałem?
— Mówisz źle, boś głupi — odparł mały marynarz — skoro zabijecie groźnego kapitana, któż będzie dowodzić „Krymem“! Nie ty przecież?
— A właśnie, że ja! — wybuchnął czarny — i skoro tylko mieć będę władzę, odrazu cię powieszę na rei!
— Uważaj, żebyś sam na niej nie zawisł, podlecu — spokojnie powiedział mały — chcesz dowodzić, a czy znasz nawigację? Znasz locję? Umiesz robić zwroty żaglami? Umiesz kierować okrętem? Przecież ty nie doprowadzisz statku nawet do tej samej Madery!
— Żeby wprowadzić okręt do portu, nie trzeba znać nawigacji, ty gadzino! — krzyknął czarny, robiąc krok w stronę przeciwnika — wprowadzę „Krym“ do Funchalu!
— Nie wprowadzisz, bo zawiśniesz na rei — dobitnie rzekł mały marynarz.
— Doniesiesz? — spytał czarny, blednąc z wściekłości.