Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

być mógł w tak niespokojnych czasach taką długą drogę? A gdyby nawet wyruszył wraz z matką swoją na daleki wschód, to czyż nie byłoby cudem, że znalazł się w Inkou w tym samym czasie, gdy tam kilka godzin zaledwie stał okręt groźnego korsarza? Nie, stanowczo nie. To byłoby cudem, a cudów niema na świecie. Nie jest on synem twoim pomimo tych rysów podobieństwa z tą kobietą, którą porzuciłeś już dawno. Jest zwykłym przybłędą, nad którym nie wolno ci się roztkliwiać. Po odbytym rejdzie wyrzucisz go jak plugawego szczeniaka z pokładu twojego okrętu.
Kłębi się i pręży potężna wola groźnego kapitana, zmagając się z nienawistną myślą, wypychając ją poza krąg świadomości. Lecz wraca ona co chwila, coraz większa, potężniejsza, ogromem swym przytłaczając walczącą z wysiłkiem, wycieńczoną już zmaganiem się ciągłem wolę korsarza.
Zrywał się często w nocy z kojki swej groźny kapitan, obudzony tą myślą koszmarną, i chodził długo z kąta w kąt kajuty, mrucząc przez ściśnięte zęby:
— Zgniotę cię, zgniotę cię, przeklęty szczeniaku! Nikomu nie wolno stanąć na drodze do celu życia mojego. Nie wolno nikomu, choćby nawet był moim synem!




Już piątą dobę nad oceanem Atlantyckim szalała burza. Pięć dni i pięć nocy olbrzymie, rozchwiane góry wodne szły w potężnych zwartych szeregach po bezmiernej płaszczyźnie oceanu i, napot-