Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dowolenia i bojaźni, gdy spoczęło na nim przypadkiem orle oko korsarza.
Szczęśliwy był, gdy przyszedłszy czasami do kambuza, by sprawdzić strawę, groźny kapitan przemówił do niego. Cóż z tego, że wymyślał mu wtedy za garnki, niedość czysto umyte? Ale przecież mówił z nim, zwracał się wyłącznie do niego. A gdy razu pewnego za przewinienie jakieś wobec kucharza posłał go groźny kapitan za karę na maszt kilka godzin stać na salingu na zawrotnej wysokości, jakże szczęśliwym czuł się syn, pnąc się wzwyż po wantach, wiedząc, że spoczywa na nim surowe oko ojca, które widzi, jak on bez lęku i z jaką zręcznością biegnie wgórę po wantach.
Chłopak popadł całkowicie pod wpływ potężnej indywidualności groźnego kapitana. Myślał o nim całemi dniami, wynajdywał sposoby, jak zaimponować mu sobą, jak wkraść się w jego łaski. Ciągle szukał sposobności, by znaleźć się wpobliżu swego ojca, do którego już nietylko bezmierny szacunek, ale i miłość synowską czuć poczynał.
Raz nawet zakradł się potajemnie do kajuty kapitańskiej i położył się cicho na kanapie obok koi, na której sypiał jego ojciec. Wykryty, zwymyślany i wyrzucony gniewnie jak szczeniak ręką korsarza z kajuty, dostał na jego rozkaz bolesną chłostę linką bosmańską. Płakał wtedy długo malec. Nie z bólu może, choć zbite jego plecy długi czas krwawiły po chłoście, lecz ze wstydu nie przed śmiechem okrutnej załogi, lecz przed spojrzeniem surowych oczu korsarza. W słowa skargi jednak, zwrócone do matki, nie wtrącił złorzeczeń przeciwko ojcu. Nie mógł