Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Długo już „Krym“ rozpieniał fale oceanu, dążąc wytrwale na zachód. Mały tęsknił za matką. Siedząc na małym stołku przy płycie kuchennej i obracając pod ostrzem noża obierane kartofle, wspominał ostatnie pożegnanie z matką, na które już po zaciągnięciu się na statek wymknął się potajemnie.
Umówili się spotkać ze sobą w porcie Sebastopola, dokąd pod pełnemi żaglami i pomyślnym wiatrem parł „Krym”. W pierwszych dniach podróży chłopak myślał tylko o matce, obliczał i rachował miesiące, dni i godziny, kiedy znów będzie mógł paść w jej objęcia. Później jednakże zmienił się gwałtownie bieg jego myśli. Uwaga zaprzątnięta została postacią groźnego kapitana. Inaczej wyobrażał go sobie, inaczej opowiadała o nim matka. Spodziewał się ujrzeć ojca swego w postaci krępego karła, o twarzy podłej i oczach złych i okrutnych, o głosie chrapliwym, skrzeczącym. Tymczasem na mostku kapitańskim widział wyniosłą postać korsarza o orlej twarzy, surowej wprawdzie, lecz szlachetnością i potęgą myśli tchnącej. Słyszał głos jego donośny, grzmiący rozkazami, który panował nad wyciem wichrów i rykiem fal. Można było nienawidzić tego człowieka, ale wzgardy doń nikt nie mógł poczuć. Syn bać się zaczynał i szanować jednocześnie swojego ojca. Imponowała mu potężna sylweta groźnego kapitana. Czasami, gdy po pokładzie przeleciał grzmot jego głosu, a krnąbrna załoga przycichła pod błyskawicą spojrzenia ich pana życia i śmierci, chłopak dumę poczynał czuć w piersi, że jest synem groźnego kapitana. Odczuwał jednocześnie dreszcz za-