Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lony wielkiemi ciężkiemi pakami, które marynarze wśród wymysłów i przekleństw bosmana spuszczają na grubych linach przez międzypokład do ciemnych triumów.
— Ostrożnie! — wreszczy bosman zachrypłym głosem. — Ostrożnie, mówię, mać wasza, tak i owak, ostrożnie, bo w powietrze wylecicie, psie syny!
Chłopak staje nieśmiało przy burcie. Dostrzeżono go.
Zbliża się jakiś obszarpany, plugawy brodacz.
— Czego tu chcesz, szczeniaku? — pyta go groźnie.
Chłopak zdejmuje czapkę.
— Chcę się zaciągnąć na statek — mówi, czując, że w tej chwili ważą się losy jego — chcę pływać z wami na „Krymie“.
— Wynoś się stąd — powiada brodacz — nie potrzeba nam tu takich szczeniaków, jak ty, zdechniesz po kilku dniach żeglugi — ręka marynarza łapie chłopca za kołnierz i stara się go zepchnąć z pokładu na molo.
Chłopak się nie daje, opiera się z całych sił. Zaczynają się szarpać ze sobą. Brodacz przeklina i wrzeszczy. Pięściami okłada malca. Hałas zwraca uwagę bosmana, kierującego ładowaniem skrzyń do triumów. Podchodzi.
— Czego się szarpiesz z tym czortem? — pyta, odpychając marynarza.
— A ot — powiada tamten — pcha się mleczak na statek. Do załogi chce się zaciągnąć, dureń. Nie wie jeszcze, sobaczy syn, jak smakuje służba na pokładzie „Krymu“.
Bosman patrzy uważnie na chłopca.