Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiem wszystko — powtórzyła raz jeszcze uparcie.
W jedną groźną linię nad oczami zeszły się czarne krzaczaste brwi korsarza.
— Nie drwij sobie ze mnie, dziewczyno! — rzucił ostro — młoda jeszcze jesteś, szkoda ciebie. Poco paplesz bez sensu?
— Nie boję się śmierci — rzuciła gwałtownie — lecz i bez pogróżek paplać nie będę, jeśli... jeśli mi dasz coś!
Rękę zanurzył w kieszeni, rublami brzęczącej.
Odwróciła się ze wzgardą.
— Nie jestem żandarmem — wycedziła powoli.
— Cóż więc chcesz ode mnie — zdumiał się groźny kapitan.
Oczy Greczynki spoczęły, ciepłe i uśmiechnięte, na jego twarzy.
— Daj mi... daj mi... całusa! — krzyknęła i parsknęła głośnym śmiechem.
Wybuchnął śmiechem i groźny kapitan.
— Co ty wygadujesz, dziewczyno?! — zawołał — nie całuję kobiet, wywietrzały mi już z głowy te głupstwa!
— Nie całowałeś nigdy? — spytała, a w oczach jej odmalowało się niekłamane zdumienie.
— Ach, kiedyś, kiedyś, gdy jeszcze bardzo młody byłem — wyrzekł powoli.
Znów się zaśmiała.
— Teraz to cóż? Stary jesteś, czy co? Ile masz lat?
— Trzydzieści pięć — odparł korsarz — ale stary już jestem, nie ciałem wprawdzie, lecz duchem.