Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kardą portowego żandarma, nasuniętą na twarz, o chytrych, badawczych ślepiach.
Za chwilę brzęknie tu złoto, co ślepym uczyni żandarma na cały dzień dzisiejszy, lub trzaśnie suchy strzał, po którym chytre, badawcze ślepia już nigdy nic nie zobaczą.
Gałązki krzaków drgały już w odległości zaledwie kilku kroków od miejsca, gdzie siedział korsarz. W kieszeni jego głucho szczęknął bezpiecznik mauzera.
Rozsunęła się ostatnia zapora gałęzi, i przed groźnym kapitanem stanęła urodziwa dziewczyna.
— Dzieńdobry — rzekła z uśmiechem.
Korsarz zdumionym wzrokiem objął jej postać.
Wysoka, szczupła, o czarnych włosach i oczach, osadzonych na matowego koloru twarzy, była typowym okazem zanikającej już powoli piękności niewiast greckich.
Dużo kobiet widział w swem bogatem życiu groźny kapitan, ale żadna tak odrazu i gwałtownie nie przykuła do siebie jego uwagi, jak ta.
— Dzieńdobry — odpowiedział po chwili — co tu robisz, dziewczyno?
— Co robię? — zaśmiała się wesoło — podsłuchuję pańskich rozmów o kontrabandzie! Słyszałam wszystko, wiem już, za co pan bierze papierowe pieniądze, a za co złoto. Ale w kieszeniach pańskich samo złoto chyba brzęczeć musi. Czyżby się panu chciało trudnić przewożeniem towarów? Bo...
Urwała nagle i zuchwale zajrzała w jego surowe źrenice.