Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Aloha — rzekł kapitan, nie wyciągając ręki — — towar jest, dawaj złoto.
Żyd wyciągnął portfel z pieniędzmi. Ruch ręki kapitana powstrzymał w drodze pugilares.
— Nie. To nie idzie — rzekł — dawaj złoto.
— To ma taką samą wartość, jak złoto — sprzeciwił się odbiorca.
— Nie gadaj dużo — rzucił ostro korsarz — papier jest zawsze mniej wart od metalu. Zresztą umówiłem się z tobą, że za towar legalny brać będę papierki, a za kontrabandę złoto. Ten towar jest kontrabandą, a więc dawaj złoto. I prędzej! Czasu nie mam. Odkotwiczam się zaraz.
— Tak trudno już teraz o złoto od czasu rozpoczęcia wojny — jęczał żyd. — Nie mam zupełnie złota.
Oczy groźnego kapitana zalśniły połyskiem stali.
— Ty! — krzyknął głosem, w którym twardo zadźwięczał metal — gadaj rozsądnie, sami z sobą jesteśmy — ja i moi marynarze i ty z tragarzami swymi — poza tem niema nikogo, ktoby mógł donieść! Zobowiązań nie dotrzymujesz? Drwisz sobie ze mnie czy co? Com ci obiecywał wtedy zrobić, jeśli nie dotrzymasz kiedy umowy? Co? Więc chcesz już teraz? Życie ci już obrzydło, sobaczy synu? Co?
Brzęknął woreczek złotych rubli, przechodząc z ręki żyda do rąk korsarza.
Rzucił pieniądze w ręce jednego z marynarzy.
— Jedźcie na statek — rzucił krótko — pieniądze położyć na stole w kajut-kampanji. Przygotować windy kotwiczne. Za godzinę wrócę, i zaraz ruszymy. Iść już!