Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie wypuszczając świstawki z ust, porucznik podbiegł do burty. Nikogo. Wbił oczy w mrok nocy. Nic. Nad powierzchnią fal unoszą się tylko zwały gęstej, nawet w ciemności widocznej mgły.
Porucznik wytęża wzrok. Całą moc płuc dmie w gwizdawkę. Świst się potęguje, rośnie, zagłusza ciche gaworzenie fal, wibruje z każdą chwilą coraz mocniej grubieje, przechodzi w huczenie, w wycie okropne, aż rozbrzmiewa wyraźnie żałosnym jękiem syreny.
Raptownie wokoło oficera robi się jasno. Wytężony wzrok napotyka na jakieś cyfry, obliczenia. Porucznik widzi wyraźnie: Cp = 2½° Ost.
W uszach kona brzmiący przed chwilą przeraźliwy jęk syreny. Oficer rozgląda się wokoło. Kajuta nawigacyjna. Mała lampa naftowa rzuca na stół i mapę chwiejny, migotliwy blask.
Gdzie się podział pokład? Gdzie burta, za którą znikł nieznany kapitan?
Cisza. Poskrzypują zlekka kołysane ruchem statku obręcze Kardana, w których tkwi lampa. Nie. Nikogo niema.
Oficer zrywa się z fotelu i zdenerwowanym krokiem zaczyna mierzyć kajutę.
Cóż to? Sen czy jawa? Zbyt wyraźnie na sen, zbyt nieprawdopodobnie na jawę. Więc cóż to było? Co to za kapitan? Szleterman, widmo morskie, ostrzegające przed zgubą? Jakież niebezpieczeństwo grozi statkowi? Zmienić kurs o dwa i pół stopnie. Ten kurs prowadzi zatem ku niebezpieczeństwu?

Porucznik wychodzi na pokład. Przed kajutą spostrzega szkafutowego[1].

  1. Szkafutowy — służbowy marynarz na pokładzie.