Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jerzyk nie rozumie, patrzy na nią tępym, nie przytomnym wzrokiem.
Wzdycha ciężko i chowa mauzer do kieszeni. Energiczny zwrot wtył, i postać jego znika za drzwiami z przed oczu pani Zosieńki. Znika na zawsze.
Długi, łzami skropiony list przychodzi nazajutrz na pokład „Aurory“. W liście tym pani Zosieńka tłumaczy Jerzykowi wszystko.
„Jerzyku drogi — pisze pani Zosieńka — przebacz mi, przebacz, mój chłopcze jedyny, nie miej do mnie urazy. Doprawdy, nie moja to wina. Nieszczęście się stało, i nie w naszej jest mocy odwrócić je. Zaklinałeś mnie w obecności męża porzucić go i zostać twoją, lecz co się stanie z dzieckiem, Jerzyku? Co się stanie z tem maleństwem, gdy mu zabraknie matki? Tyś nie widział mojego synka! Takie to jeszcze słabe, mizerne... Jakżeż mogę go opuścić?
A zabrać go ze sobą nie mogę, mąż mój nigdy mi dziecka nie odda!
A potem...
Czybyś był dobry dla niego? Wiem, co to znaczy mieć ojczyma!
Trudno, mój Jerzyku kochany, nic na to nie poradzimy, dla szczęścia dziecka muszę poświęcić swoje!
Bardzo jestem nieszczęśliwa, mój chłopcze złoty! Mąż nie kocha mnie wcale. Ożenił się ze mną, bo musiał, bo przypominałam mu matkę.
W nocy, wiesz... zdaje się mu, że jestem mamusią, i wtedy przemawia czule, nazywając mnie Wandą. Ale gdy nastaje dzień i złudzenie pryska, staje się straszny. Maltretuje mnie, obrzuca obelgami, zapowiada, że gdyby wróciła mama, porzuciłby mnie