Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

goś dobrego, kojącego, jakichś słów, czułych, pieszczotliwych, pocieszających, a w duszy pozostał na wieki wyryty obraz czarnych oczu, łagodnie, z litością na nią patrzących. Ojczym nie kochał jej nigdy, tolerował ją zaledwie w domu przez wzgląd na matką jej, którą ubóstwiał. Ojciec pani Zosieńki umarł już dawno, rodziny nie miała.
Przyjazne, pełne dobroci obejście młodego marynarza wywarło na wrażliwej dziewczynie głębokie, niezatarte wrażenie.
Kochała go bez pamięci. Takież same uczucie, a może jeszcze silniejsze żywił do niej Jerzyk.
To też, gdy „Aurora” po długim postoju w Gdańsku wyruszyła na morze w jeszcze dłuższe, bo dwuletnie pływanie, na paluszku Zosieńki, powiewającej z mola chusteczką, połyskiwała złota kotwiczka na srebrnym pierścieniu porucznika dalekiej żeglugi Jerzyka.
Gdy wierzchołki masztów „Aurory“ znikły w bieli pian za widnokręgiem, Zosieńka wróciła do domu.
I teraz dopiero zwróciła baczniejszą uwagą na swego ojczyma. Przedtem zajęta ciągle Jerzykiem nie miała na to czasu, nie dostrzegała obłąkanego wyrazu oczu, nie słyszała półprzytomnych, urywanych bredzeń oszalałego z bólu człowieka.
Pan Filipski cierpiał strasznie. Za mało powiedzieć — cierpiał. Zapamiętał się wprost w swym bólu ogromnym, zamknął się w myślach ze swem nieszczęściem. Nie jadł, nie pił, nie odzywał się słówkiem do pasierbicy, i tylko w nocy z pokoju jego do uszu Zosieńki dolatywał głos, smutny, łkaniem przerywany, wzywający swą zmarłą żonę. Zgromadził