Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niedługo trwa to zdumienie, za chwilę bawią się już zaciekle w piasku, sprzeczając się od czasu do czasu.
Mglistym się staje ten obraz. Morze i niebo zlewają się w jedną, czarną oćmę, biała linja przybrzeżnego piasku, a z nią i figurki dzieci bledną, szarzeją, aż giną gdzieś w otaczającej wszystko mgławicy.
Inna wizja staje w duszy. Jan widzi siebie dwunastoletnim wyrostkiem, jak stojąc pod oknem dostatniej rybackiej chałupy, wytęża wzrok w głąb chaty, by ujrzeć Marję, towarzyszkę zabaw dziecięcych. Ostry, jesienny wiatr od morza przenika skórę dreszczami zimna, a strach przed Morżem wstrząsa bijące mocne serce dreszczami lęku. Nie lubi stary Morż Jana i zawsze wypędza go z chaty ilekroć przyjdzie on zobaczyć się z Marją. Stara wdowa, matka Marji nicby tam i nie miała przeciwko temu, mówiła nawet do Morża: „Co szkodzi, panie, że Jan przyjdzie czasami, niechby się pobawiły dzieci ze sobą skoro się lubią...“, ale stary Morż nie pozwalał nigdy i wdowa musiała mu ulegać.
I nic nie było dziwnego w tej uległości. Wszak od czasu śmierci ojca, Marja z matką były niemal na łaskawym chlebie u bogatego rybaka. Starowina wdowa nawet w części nie mogła pracą swoich rąk słabych opłacić pożywienia i izdebki, które im dawał